
Hiszpania
Montserrat
Opis wejścia na najwyższy szczyt masywu Montserrat - Sant Jeroni
Wyprawa, którą klasyfikuję do „przygód dużych” – dlatego, że w ciągu tygodnia będziemy w trzech lokalizacjach (Katalonia, Andora i Teneryfa) – zaczyna się w Gironie. Mamy lot z Krakowa. Skład jest czteroosobowy: ja, Aneta, Tomek i Marek. Miało być 5 osób, ale Andrzej musiał w ostatniej chwili zrezygnować.




Lecimy w gorącym okresie, w trakcie największych manifestacji niepodległościowych w Barcelonie. W samolocie odbieram informację z hotelu, że drogi są zablokowane przez protestujących i dojazd może potrwać wiele godzin. W Gironie wypożyczamy auto, trafia nam się darmowe podniesienie do wyższej klasy. Dostajemy Nissana Qashqai. Niespełna roczne auto, a w protokole, wyglądającym jak długa lista zakupów, widnieje aż 17 uszkodzeń – większość słabo widocznych. Czyli wypożyczalnia zarabia na uszkodzeniach przynajmniej raz na 3 tygodnie. Nie naprawiają ich. Trzeba mieć ubezpieczenie. Zaczynamy sprawdzać samochód, ale odnalezienie wszystkich rys mnie przerasta 🙂 obfotografujemy auto i odjeżdżamy.
Dzisiejszym celem wycieczki będzie Sant Jeroni – najwyższy szczyt w niewielkim masywie Montserrat, w odległości 40 km od Barcelony. Stolica Katalonii przy dobrej pogodzie jest widoczna z góry. Montserrat oznacza „poszarpany”. Masyw – choć niewysoki – jest mocno zerodowany. Zostawiamy samochód na bezpłatnym parkingu w okolicy kolejki linowej Aeri. Istnieją trasy z samego dołu – okrężne i zbyt długie na kilka godzin. Bilet w obie strony kosztuje 11,5€. Wjeżdżamy na górę żółtym zabytkowym wagonikiem kolejki, w towarzystwie wycieczki z Japonii. Wagonik wypełniony jest po brzegi.


Kolejka jedzie tylko kilka minut, zatrzymuje się na stacji górnej przy klasztorze w Montserrat. Legenda głosi, że anioły, używając złotej piły, ukształtowały góry i grotę z figurą Matki Boskiej. Pierwszy klasztor powstał w tym miejscu w X wieku. W czasach średniowiecznej Hiszpanii był jednym z najważniejszych celów pielgrzymek.

Nie wchodzimy do środka – wystarczą mi widoki na budynek z góry. Na placu odbijamy w lewo na ścieżkę prowadzącą okrężną drogą na Sant Jeroni. Zawsze ciekawiej jest przejść się pętlą, niż wracać tą samą drogą. Idziemy schodami, a później wygodną, szeroką ścieżką na punkt widokowy z metalowym krzyżem – Creu de Sant Miquel. Z punktu widzimy okoliczne miejscowości, wijącą się rzekę ell Llobregat i niższe góry. Parking przy stacji leży 600 m niżej.




Przechodzimy dalej cały czas mając widoki na obłe, gęsto zgrupowane, czasem fantazyjnie ukształtowane skały.


Zataczamy pętlę wokół trudniej dostępnych iglic w centrum masywu. Skały robią niesamowite wrażenie.
Ze strony zachodniej rozpościera się ponownie widok na klasztor w Montserrat.



Na szlaku nie ma wielu turystów. Kierujemy się na północny zachód w stronę Sant Jeroni. Przechodzimy obok jakiegoś budynku, gdzie pasą się dzikie kozy. Spotkana po drodze Rosjanka opowiada z przejęciem, że widziała samca z wielkimi rogami. Staramy się być cicho, może nam też uda się go zobaczyć. Niestety, gdzieś się ukrył, widzimy tylko mniejsze samice.


Montserrat jest popularnym terenem wspinaczkowym. W masywie jest ponad 100 stromych, często pionowych iglic. Na jednej z nich widzimy trójkowy zespół wspinaczy. Pokonali już prawie całą iglicę.


Na najwyższy punkt masywu prowadzi ścieżka z betonowymi schodkami. Na szczycie jest tabliczka z nazwą i wysokością góry. Taras otacza metalowa balustrada. Widzimy drogę, którą przeszliśmy, klasztor jest za skałami. Schodzi się do niego wąwozem. Widok psuje trochę antena umieszczona w pobliżu Sant Jeroni. Barcelony nie widać – jest zbyt duże zachmurzenie.




W trakcie schodzenia przypominam sobie, że na stacji kolejki na
dole była podana informacja o godzinie ostatniego zjazdu. Chyba była
to 19… Przed nami jest tabliczka informacyjna z podanym czasem
dojścia do kolejki – 30 minut. Jest 18:45. Musimy wracać! Jeśli
nie zdążymy, zejście piechotą to bagatela – 20 km. Zostaje
jeszcze taxi, ale wtedy chyba nie zdołamy dojechać do Andory na
czas. Hotel przyjmuje gości do 22. Jeśli się nie wyrobimy, to
jutro nie wejdziemy na Coma Pedrosa. Biegiem! Nie ma czasu 🙂 Do
stacji mamy około 2 km. Na szczęście nie ma żadnego podejścia,
cały czas w dół. Jest 18:59, dobiegamy do kolejki – uff… Jeszcze
nie odjechała. Obsługa sprawdza bilety dwóm osobom przed nami.
Pokazujemy nasze bilety, wchodzimy i zjeżdżamy. Udało się 🙂 Na
Montserrat byliśmy około 4 godziny. Jesteśmy na dole przy aucie.
Musimy jechać do Andory, hotel zamyka się o 22. Czas dojazdu według
nawigacji to również 22. O tej porze nie powinno być już blokad
dróg. Do Andory dojeżdżamy w nocy. Na granicy nie ma kontroli.
Punktualnie za pięć 22 wchodzę do hotelu 🙂 Następnego dnia
idziemy na najwyższy szczyt Andory.
Zdjęcia ze zbliżeniem są autorstwa Marka – ze strony Moja Korona Gór.
