
Teneryfa
Teide
opis wejścia na wulkan na Teneryfie
Ostatni dzień wyprawy
Dziś mamy świetną pogodę, z autostrady idealnie widać Teide. Żadnej chmury na niebie. Wejście na Teide
jest bezpłatne, ale wymagana jest rezerwacja. Istnieją limity osób co każde 2 godziny. Rezerwację zrobiłem 3 miesiące wcześniej w ostatniej chwili na tej stronie: rezerwacja wejścia – link. Strażnicy parku pracują od godziny 9, tak że bez rezerwacji można rozpocząć wejście w nocy, by wracając, przejść przez punkt kontrolny przed 9. Mamy szczęście, że akurat w tym dniu pogoda dopisuje.

Dojazd z miejscowości Tejina do parkingów na wysokość 2 tys. m zajmuje nam około 80 minut. Po drodze zatrzymywaliśmy się na punkcie widokowym. Z daleka widać czarne zastygłe potoki lawy na wschodnim zboczu wulkanu.
Na starcie jesteśmy około 10:30, ale miejsca na najbliższym parkingu są zajęte. Jedziemy pod stację kolejki – dziś nie działa z powodu zbyt dużego wiatru. W sklepach kupujemy pamiątki – jeszcze nie weszliśmy, ale lepiej to zrobić teraz, później już nie byłoby czasu. Wracamy w kierunku szlaku, parkujemy na większym parkingu, wciskając się w jedno z ostatnich miejsc. Musimy przejść dodatkowy kilometr szosą.


Krajobraz w parku jest pustynno-kamienisty. Na wysokości około 2 tys. m leżą rozległe równiny zwane cañadas. Znajdujemy się w ogromnej kalderze Teide – Las Cañadas. Jej szerokość wynosi aż 15 km! Będzie to lepiej widoczne z góry. Pierwotny wulkan, przed wytworzeniem się kaldery, mierzył 4500 m wysokości. Teide ma 3718 m, a ostatni wybuch miał miejsce w 1909 r. Park narodowy Teide jest na liście naturalnego dziedzictwa UNESCO.

Rozpoczynamy wejście o godzinie 11. Oprócz wysokości dodatkowym utrudnieniem jest temperatura. Ale coś za coś. Jeśli pogoda się utrzyma, czekają nas rewelacyjne widoki. Idziemy szeroką drogą, którą mogą poruszać się terenowe auta. Roślinność wysokogórska w tym księżycowym krajobrazie prawie nie występuje. Najlepiej radzą sobie jałowce.




Dochodzimy do potoków czarnej lawy. Jest zupełnie inna, niż na Pico – poprzednim wulkanie, na którym byłem. Na Azorach lawa jest bardziej obła i zwarta, nierozbita na mniejsze kawałki. Na Teide ma formę czarnych, postrzępionych kamieni.

W tym miejscu znajdują się jaja Teide. Czyli ogromne kilkumetrowe głazy. Jaja nie zostały wyrzucone z krateru. Powstały, gdy lawa staczała się po stromym zboczu, rozpędzając się i natrafiając na połacie jeszcze roztopionej niezaschniętej lawy. W ten sposób tworzyła się kula z warstw lawy – jak przy robieniu bałwana.
Na północy widzimy nieco z góry szeroką, brązową płaską skałę – La Fortaleza. Przypomina krajobraz znany z amerykańskich parków. Jest to mniejsza stara kaldera, wierzchołek został równo odcięty po wybuchu.

Wejście w słońcu jest wymagające kondycyjnie. Szersza droga się kończy i zaczyna się trudniejsze podejście – auta straży parku mogą dojechać tylko do tego miejsca.

Podchodzimy nieco wyżej… patrzę wstecz – na horyzoncie widać wyspę! To Gran Canaria – jest w odległości aż 100 km. Jej najwyższy szczyt Pico de Las Nieves ma 1949 m. Widoczność dziś jest naprawdę rewelacyjna – nie spodziewałem się zobaczyć tak odległej wyspy. Co za niespodzianka! Sam widok na szeroką kalderę jest spektakularny, a do tego dochodzi wyspa 🙂
Góra widoczna bliżej, z wyraźną drogą na szczyt to Montaña Blanca – Biała Góra.


Dochodzimy do schroniska Altavista na wysokości 3270. Nie możemy zbyt długo czekać, musimy wejść na szczyt w godzinach 15-17, zgodnie z zezwoleniem. Dojście na tę wysokość zajęło 2 godziny i 40 minut.

Powyżej schroniska idziemy ścieżką wśród gruzowisk, z tej wysokości na wschodzie widzimy Góry Anaga. Po drodze można zerknąć na La Fortalezę ze specjalnego punktu widokowego. Na wysokości ponad 3000 m robi się zimniej, trochę wieje. Zakładam polar, a później kurtkę i czapkę.

Dochodzę do górnej stacji kolejki La Rambleta 15 minut przed czasem. Okazuje się, że nikt nie kontroluje wchodzących. Zresztą, niewiele osób wchodzi od samego dołu. Kolejka nie działa, a strażnicy nie wchodzą pieszo. Zostali na dole. Jeśli nawet nie macie zezwolenia, ale kolejka nie pracuje, wejście na szczyt jest możliwe. Wierzchołek Teide jest około 200 metrów wyżej.

Przed samym wierzchołkiem po zachodniej stronie wyłania się La Gomera – wyspa położona najbliżej Teneryfy. Niecałe 30 minut od stacji i jesteśmy na szczycie 🙂 Z niewielkiego krateru wydobywa się dym, czuć zapach siarki, w niektórych miejscach skały są gorące.



Widzimy ocean z wysokości prawie 4 km, niewiele jest miejsc z taką różnicą wysokości. Teraz jednocześnie widoczne są 4 wyspy :Gran Canaria, La Gomera, La Palma i najbardziej odległa El Hierro – 144 km. Próbuję na północy wypatrzeć Maderę, ale jednak to za daleko 😉 Fuerteventury również nie widzimy.

Przed nami na wierzchołku były 2 osoby. Już schodzą i zostajemy sami. Czas na wierzchołku jest ograniczony do 1 godziny, także ze względu na wysokość. Dziś nie musimy tego przestrzegać, mamy super widoczność i zresztą musimy odpocząć.



Normalnie na takiej wysokości robiłoby się zimno, ale nie tutaj. Znajdujemy ciepłe i odsłonięte od wiatru skały. Jest przyjemnie, co jakiś czas trzeba schodzić z kamienia, bo jest za gorąco 🙂 Później okazuje się, że niektórzy mają przepalone spodnie 🙂 Łącznie na wierzchołku spędzamy 90 minut. Jeśli ktoś wjechał tylko kolejką do stacji, to mogę powiedzieć, że widoki z samego wierzchołka są o wiele lepsze. Bez porównania.

Zadowoleni zaczynamy schodzić. W okolicach punktu widokowego spotykamy Niemca, który pyta nas ,czemu schodzimy, skoro można zaczekać na zachód słońca. Hm… dobry pomysł! trzeba było wpaść na niego wcześniej. Tomek decyduje się wracać, ja z Anetą wchodzimy z powrotem na górę. Teraz mamy gratisowo ponad 200 m podejścia ponownie 🙂

Po 1,5 godzinie od rozpoczęcia zejścia jesteśmy ponownie na wierzchołku 🙂 Mike z Duesseldorfu częstuje nas kawałkiem ciasta, które podgrzewam trochę na ciepłym kamieniu.



Słońce zaczyna zachodzić po około pół godzinie od naszego drugiego wejścia. Rozpoczyna się widowisko, kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie. Cieszę się, że wróciliśmy – zachód słońca na wysokości powyżej 3700 m jest wyjątkowym przeżyciem. Zdjęcia – choć ładne – nie oddadzą wszystkiego.




Słońce zaszło, robi się ciemno i zimno, czeka nas blisko 4-godzinne schodzenie w nocy.

Daję maksymalną ocenę, dlatego że mieliśmy idealną, fenomenalną widoczność, mogliśmy spędzić na szczycie dowolną ilość czasu bez spinania się, dodatkowo widzieliśmy zachód słońca. Cały dzień spędziliśmy w górach i zrobiła się z tego konkretna wyrypa 🙂 A ja pobiłem swój rekord wysokości. Nie jest łatwo połączyć to wszystko jednego dnia:) To było idealne zakończenie wyjazdu, następnego dnia przez Barcelonę wróciliśmy do Polski. Było super! Koszt całego przedsięwzięcia wyniósł około 1500-1600 zł.